55     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.5


Ciepły chłód stali cz.5

Marcin " martin " Traczyk


Jaz znów znajdował się w klatce mrocznego więzienia. Teraz jednak znajdował się tam sam. Bardzo go zdziwił fakt, iż w sali nie ma żadnego strażnika, ani nawet kamery. Rozglądał się po pomieszczeniu. Mimo nocnych koszmarów odzyskał większość sił, dzięki którym mógł lepiej używać Mocy i dokładniej widzieć w półciemnym pomieszczeniu. W bocznej ścianie pomieszczenia zauważył wylot wentylacyjny, który mógł go wydostać na zewnątrz. Musiał się wydostać i skontaktować z Akademią, sam nie poradziłby sobie z dwoma upadłymi Jedi i ich mistrzem. Problemem nie było wydostanie się przez wentylację, ale opuszczenie klatki. Była to mocna konstrukcja z twardego drewna, którego nie zniszczy byle kopniak.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, weszła do niego piękna kelnerka, chociaż już nie była kelnerką, a raczej strażnikiem. Patrząc na nią Jaz dochodził do wniosku, że próbuję się ona odnaleźć również w nowej roli, roli mordercy. Podeszła do klatki Jaza i wymierzyła w niego broń wyjętą zza paska.
- Jesteś zbyt piękna, żeby zabijać zwłaszcza po stronie zła - Jaz próbował rozpocząć rozmowę.
- Nie jesteś zbyt mądry skoro uważasz mnie za morderczynię, może i służę złu, dobrze mi płacą, ale na pewno nie jestem morderczynią. Masz! - Kobieta wyjęła z kieszeni niewielki pakunek jedzenia i rzuciła je do klatki, zaraz potem odwróciła się i wyszła. Jaz był bardzo głodny, odpakował zawiniątko i ujrzał dwie niewielkie kromki starego, suchego chleba. Już miał go zjeść, jednak logika wzięła górę nad głodem. W jakim celu oprawca miałby go karmić? Jedynym celem może być otrucie więźnia. Zawiniątko było jednak schowane w kieszeni kobiety, co mogłoby oznaczać, że przyniosła je w tajemnicy, by pomóc mu. Jednak wersja o skruszonej oprawczyni nie wydała się Jazowi wiarygodna, jego celem było wydostanie się, a nie mieszanie w jakieś intrygi i dogadywanie z przeciwnikiem.
Po dłuższym zastanowieniu Jaz wreszcie wymyślił jak może się wydostać z klatki. Nie otworzy jej kopniakiem, ale gdyby udało mu się zerwać ją z liny utrzymującej nad robalową dziurą wtedy roztrzaskałby klatkę o podłogę, o ile nie wpadłby wcześniej do dziury. Plan wydawał się ryzykowny, ale lepiej zaryzykować niż siedzieć tu i czekać, aż przeciwnik postanowi się go pozbyć. Usiadł przy jednej ze ścian klatki i mocno chwycił się krat, zaczął kołysać klatkę. Im bardziej się kołysała, tym bardziej skrzypiała, na szczęście w pobliżu nie było strażników gdyż usłyszeliby to z pewnością. Lina trzymająca klatkę nie była mocna i szybko pękła, drewniana konstrukcja roztrzaskała się o podłogę tuż obok robalowej dziury. Jaz miał konkretny pomysł na dalsze postępowanie. Wszystkie kawałki klatki wrzucił do dziury, tak by wyglądało to jakby klatka wpadła tam wraz nim. Gdy wrzucał kolejne kawałki drewna słychać było ciche beknięcia, po których z dziury wydobywał się odór jeszcze straszliwszy niż zwykle. Po pozbyciu się wszystkich kawałków drewna Jaz zaczął oglądać z bliska kratę na wylocie wentylacyjnym. Łatwo udało mu się ją ściągnąć. Okrągły szyb miał średnicę metra, Jaz wczołgał się do środka, a przy pomocy Mocy założył kratę na miejsce. Dopiero teraz poczuł lekki powiew świeższego powietrza, które nie przebijało się przez pordzewiałą i oblepioną brudem kratę. Po kilku minutach męczącego czołgania przez szyb, Jaz dotarł do kratki, przez którą widział znajdujące się pod nim pomieszczenie.
Był to ogromny hangar lotniczy, w którego centrum znajdował się jedynie mocno zdezelowany TIE Fighter. Obok niego kręcił się jeden ze strażników. Wystarczyłoby tylko kilka kroków, by znalazł się dokładnie pod zawieszoną pięć metrów nad ziemią kratką. Jaz zrozumiał, że to jedyna droga by stąd uciec. Powoli zaczął ściągać kratkę, ta jednak dość głośno zaskrzypiała. To zwabiło strażnika by podszedł i spojrzał w górę - wszystko szło po myśli Jaza.
Gdy tylko strażnik znalazł się pod nim i zaczął się przypatrywać otworowi wentylacyjnemu Jaz wyskoczył z otworu prosto na niego. Lądowanie było miękkie, Jaz szybko zabrał ogłuszonemu strażnikowi jego miecz i rozejrzał się po hangarze. Nie licząc zauważonego już myśliwca nie było w nim nic prócz ustawionego pod ścianą panelu otwierającego potężne wrota pasa startowego pałacu. Podbiegł szybko do panelu zanim jednak dobiegł usłyszał za plecami dźwięk otwieranego miecza. Odwrócił się, nie wiadomo skąd obok pierwszego strażnika, który wyraźnie dochodził do siebie, stał drugi. To bardzo zaskoczyło Jaza, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, musiał stawić czoła przeciwnikowi, a bardzo prawdopodobne, że będzie musiał walczyć z dwoma naraz.
Jaz otworzył miecz zabrany strażnikowi i przybrał postawę obronną. Pierwszy ze strażników już doszedł do siebie i wziął zapasowy miecz z pokładu myśliwca. Obaj przeciwnicy otworzyli swoją broń, hangar wypełniała teraz poświata trzech czerwonych mieczy. Napastnicy ruszyli w stronę Jaza, zanim dobiegli zdążył zmówić krótką modlitwę o Moc. Obaj przeciwnicy jednocześnie zamachnęli się na młodego padawana, który zatrzymał ciosy mieczem, włożyli w nie jednak bardzo dużo energii i by się nie przewrócić Jaz przyklęknął. Mocno wybił się w powietrze i odrzucił jarzące się ostrza przeciwników, jeden z nich nie był przygotowany na taki kontratak i wypuścił miecz z rąk. Poleciał pod ścianę, wyłączył się automatycznie. Jaz zrozumiał, że to jedyna szansa, aby pokonać przeciwników i pobiegł w stronę upuszczonego miecza w połowie drogi przywołują go za pomocą Mocy. Teraz w jego rękach paliły się już dwa ostrza, Jaz poczuł nagły przypływ sił do walki. Pozbawiony miecza przeciwnik wyjął pistolet i zaczął strzelać w stroną Jaza. Bezskutecznie, Jaz odbił wszystkie strzały, jeden z nich wybił strażnikowi pistolet, a kilka innych powaliło go trupem. Pozostał jeszcze jeden, ale Jaz miał przewagę, przynajmniej tak mu się wydawało. Miecz drugiego przeciwnika okazał się jednak mieczem dwustronnym. Energicznymi ruchami strażnik atakował Jaza, który z trudem odpierał ataki cofając się do tyłu. Nie wszystkie ataki były możliwe do odparcia, Na nogach i ramionach Jaza coraz częściej pojawiały się niewielkie nacięcia spowodowane niedokładnym parowaniem ciosów. Jaz cofał się coraz bardziej, nagle poczuł, że za jego nogą znajduje się pistolet, który wybił poprzedniemu strażnikowi. Zdecydowanym wykopem wybił pistolet prosto w twarz przeciwnika. Broń okazała się jeszcze gorąca od promienia, który wybił ją z rąk właściciela. Przeciwnik pod wpływem gorącego uderzenia stracił orientację i pochylił się upuszczając miecz i zasłaniając twarz. Jaz bez namysłu pozbawił przeciwnika głowy. Odrzucił miecze, postanowił otworzyć hangar i wylecieć z niego starym myśliwcem. Nacisnął przycisk panelu, wrota zaczęły się otwierać.
Wrota otworzyły się, jednak nie było za nimi typowego krajobrazu Tatooiny, nie było nic, tylko czarna otchłań. Początkowo Jaz myślał, że to noc, lecz nie widział nawet zarysów piaskowych wzniesień, ani nawet gwiazd, które na tej pustynnej planecie były nocami doskonale widoczne. Była tam tylko otchłań. Nagle wyłoniła się z niej tajemnicza zakapturzona postać, którą widział już w sali tronowej, a która nie pozwoliła go wtedy zabić.
Postać zrzuciła płaszcz, przed Jazem stał... mistrz Katarn. Całe pomieszczenie zaczęło falować, po chwili wszystko znikło. Teraz Jaz i mistrz Katarn stali w ogromnym pomieszczenia holoprojektora, Jaz znów znajdował się w siedzibie Akademii.
- Gratuluję, zdałeś egzamin, jesteś gotów by zostać prawdziwym rycerzem Jedi - powiedział mistrz Katarn.
- Więc to wszystko to nie była prawda.
- To był tylko test, prawdziwa przygoda dopiero na ciebie czeka.

KONIEC?


55     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.5