40     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Wstęp / SW: Episode VI - recenzja


Wstęp
Wojciech "Keiran" Skitał


Czytaliście może mój wstępniak z ostatniego wydania Star Zone? Tak, tak, mówiłem w nim coś o jakiś planach na przyszłość, które mi bardzo rzadko wychodzą a które mi właśnie nie wyszły w poprzednim numerze. To jeśli chcecie wiedzieć, to tym razem też mi nie wszystko wyszło. Wspominałem coś bodajże o njusach - czyli kilku świeżych informacji ze świata znanego pod kryptonimem SW. Oczywiście wszystko rozbiło się o wolny czas - cóż, bywa i podczas kiedy Mistrz Keiran wyrabia 250% normy w ilości napisanych tekstów ja wciąż wlokę się daleko z tyłu próbując chociaż dociągnąć do poziomu z poprzedniego numeru. Na szczęście w poprzednim numerze udało mi się poszerzyć zakres tematyki w SW i mogę Was, Drodzy Czytelnicy zapewnić, że i w tym numerze zobaczycie to, co widzieliście w poprzednim.
Co więc nas czeka? W tym numerze zakończę cykl recenzji filmów, które dotychczas powstały w stajni wujka Lucasa a ostatnim recenzowanym filmem będzie rzecz jasna "Return of the Jedi" - VI Epizod z całej dotychczasowej "pięciologi". Zaraz potem pojawi się kolejna postać, którą wrzucił na warsztat Mistrz Keiran a tym razem będzie to jedna z najbardziej szarmanckich i nieprzewidywalnych postaci z Gwiezdnych Wojen - niejaki Lando Calrissian.
A na koniec uraczę Was kolejnymi informacjami na temat rebelianckich maszyn bojowych, które odmieniły tą galaktykę a więc będziecie mogli bliżej przyjrzeć się stareńkiemu, acz legendarnemu Y-Wingowi, dowiecie się co to był E-Wing a także załamiecie się czytając opis niesamowicie popularnego w różnych kręgach Z-95 Headhunter.
A co czeka nas w przyszłości?
Z racji braku kolejnych filmów do zrecenzowania będę zmuszony zaaplikować Wam coś innego i raczej drukowanego. Ale o tym więcej w następnym numerze.

Niech Moc będzie z Wami!

Cytat miesiąca:
"Nie martw się. Moi przyjaciele są tam, na dole. Wyłączą to pole we właściwym momencie. Albo będzie to najkrótsza ofensywa w historii."
Lando Carlissian



SW: Episode IV - recenzja



Każda filmowa saga ma swój koniec. Może nie mówię tu o amerykańskich tasiemcach, w których liczba odcinków liczy się w tysiące. W naszym przypadku gwiezdna saga kończy się na odcinku szóstym. Może kiedyś doczekamy się trzech kolejnych jednak jak na razie patrzę na taką możliwość sceptycznie.



Zakończenia bywają różne, ale przeważnie łączy je jedno: happy end. Tak też mamy w przypadku VI Epizodu Star Wars "Return of the Jedi". A przynajmniej tak się może wydawać osobom, które poza filmami nie czytały ani jednej książki traktującej o dalszych losach jakie spotkały naszą targaną wojnami galaktykę.

A Yoda siedzi... tylko sreberek mu zabrakło


Różnie ludzie oceniają poszczególne epizody. Ci, którzy uwielbiają mroczne klimaty nie zawiodą się Epizodem V a ci, którzy przepadają za wielkimi bitwami na ziemi i w przestrzeni kosmicznej zachwycają się właśnie ostatnią częścią kosmicznej sagi. Czy można w takim razie powiedzieć, że "Powrotowi Jedi" brakuje mrocznego klimatu? Z pewnością nie. Może ciemność nie dominuje tak jak w poprzedniej części jednak jest to zrozumiałe - zwycięstwo dobra nie może być mroczne. A klimat filmu jest wciągający i urzekający. Mistrzowsko poporwadzono w nim różne wątki - walkę Jasnej i Ciemnej Strony Mocy, historię rodzinną, walkę o odzyskanie przyjaciela jak i wielką galaktyczną wojnę między siłami Imperium i Rebelii.
Jakie są zalety i plusy tego filmu? Chyba nie muszę już wspominać o aktorach. Są jacy są to znaczy świetni. Znów oglądamy narwanego Hana Solo, księżniczkę Leię Organę, która od czasów "Nowej Nadziei" przeszła ogromną metamorfozę, Luke'a Skywalkera, ostatniego i zarazem pierwszego z nowej generacji Rycerzy Jedi, szarmanckiego Landa Carlissiana, najpierw zdrajcy a później jednego z dowódców sił Rebelii podczas ataku na II Gwiazdę Śmierci. No i oczywiście znowu śmiejemy się z przekomarzań między dwoma sympatycznymi robotami, C-3PO i R-2 D-2. W tym filmie wyjaśnia się wiele nieścisłości, dowiadujemy się nowych rzeczy i faktów z życia naszych bohaterów. A przede wszystkim poznajemy wreszcie samego Imperatora, który stanowi centrum zła w galaktyce. Przy nim nawet Darth Vader już nie wygląda tak groźnie. Tym bardziej, kiedy Luke przekonuje, że jest w nim jeszcze dobro, nikłe ale jest. To każe nam przypuszczać, że człowiek, który utrzymuje się przy życiu tylko dzięki elektronicznej aparaturze i który pogrążył galaktykę w Ciemności może całkowicie zmienić swoje oblicze i przejść na ścieżkę Jasnej Strony Mocy.
To jednak Imperator jest najbardziej mroczną i najgroźniejszą postacią w filmie, która w dodatku udowadnia nam, że jest również mistrzem intryg i strategii. Nie docenił jednak do końca determinacji i szczęścia, które sprzyjało Rebeliantom i właśnie to go zgubiło. Nie przewidział klęski swoich doborowych oddziałów na Endorze (choć uważam, że bitwa szturmowców z Ewokami została mocno zafałszowana na korzyść tych drugich : ) a także siły, z jaką Luke Skywalker przeciwstawił się kuszącej Ciemności. Być może gdyby wiedział, że syn Anakina Skywalkera został przeszkolony przez samego Mistrza Yodę podszedłby inaczej do całej historii. Nie docenił również siły Jasnej Strony, która uśpiona drzemała w Vaderze a która doprowadziła do jego zagłady.

W tym roku na Karaibach było wyjątkowo zimno.


Ten film znów wiele nam mówi o samej Mocy, o jej naturze, o tym jak wpływa na człowieka. Widzimy na ekranie Luke'a Skywalkera - już nie młodego i narwanego chłopaka z Tatooine, który nagle znalazł się w samym centrum galaktycznej wojny ale dojrzałego i świadomego Jedi, który dźwiga na sobie ogromny ciężar. Choć czasami może wydawać się jeszcze, że w niektórych sytuacjach nadrabiał miną, to jednak Moc była w nim już w pełni rozwinięta i gotowa do użycia.
Niektórych mogła dziwić ta nagła odmiana. Luke, który przerwał szkolenie na Dagobah aby uratować swoich przyjaciół i który omal nie zginął w starciu z Vaderem okazuje się być dużo bardziej dojrzały niż w poprzednim Epizodzie. Jednak wiele rzeczy można zrozumieć sięgając po książkę "Cienie Imperium" traktującą o wydarzeniach między V a VI Epizodem. Więcej na jej temat dowiecie się w następnym numerze.
Moc Mocą ale czasem trzeba kogoś z blastera pojechać. I właśnie dlatego nie można nie wspomnieć o innych aspektach filmu. Najpierw mamy scenę ratowania Hana Solo z pałacu Jabby. Ten fragment filmu, mimo że zrobiony świetnie i bardzo wciągający jest tylko przystawką do tego, co zobaczymy później. A później dzieje się bardzo wiele. Widzimy więc całą flotę rebeliancką, jaką udało się zebrać w jednym miejscu. Widzimy również ogrom floty imperialnej, groźnej i niesamowicie potężnej. Aż w końcu dochodzi do wielkiej i długo oczekiwanej bitwy, przy której Yavin i Hoth to po prostu drobne potyczki. A celem jest znów Gwiazda Śmierci. Takiego widowiska w przestrzeni kosmicznej jeszcze nie widzieliśmy. Dwie ogromne floty ścinają się ze sobą, łączę w śmiertelnym uścisku, potężne niszczyciele Imperium walczą burta w burtę z kalamariańskimi krążownikami Rebeliantów a między nimi uwijają się dzsiesiątki myśliwców tocząc między sobą pomniejsze pojedynki. A całość rozświetla co jakiś czas strzał z Gwiazdy Śmierci, niszczący od razu każdy dowolnej wielkości okręt.

Plastikowy model + tapeta = SW: Episode VI


Ta bitwa na długo zapadła mi w pamięć i z chęcią do niej powracam ilekroć w moich rękach wyląduje kaseta bądź płyta z VI Epizodem. Uważam, że właśnie to stanowi o wielkości tego filmu. Dopiero "Atak klonów" zagroził pozycji ostatniej części kosmicznej sagi.
Samą bitwę mamy również okazję oglądać z sali tronowej Imperatora, z perspektywy Skywalkera, który został schwytany przez Imperatora w pułapkę. A zaraz potem mamy znów starcie młodego i starego Skywalkera, ojca i syna. Ten pojedynek również na długo zapadł mi w pamięć, zresztą w pełni zasłużenie. W końcu walczyli ze sobą dwaj potężni Jedi a i tak w przypadku wygranej któregokolwiek z nich zwycięzcą ostatecznym miał być Imperator.

Sprawdź czy podobny nie schował się w twojej szafie.


Emocji nie zabrakło również na samym Endorze, gdzie nieliczne oddziały Rebeliantów wsparte futrzastym plemieniem Ewoków próbowały rozpaczliwie wypełnić swoją misję, od której zależały losy całej bitwy. Szczególnie imponowała scena pościgu na speederach pomiędzy ogromnymi drzewami porastającymi Endor. Wydawało by się niemożliwe latanie w gęstym lesie z prędkością 300 km/h jednak nasi bohaterowie byli do tego zdolni. Sama bitwa o wysadzenie generatora pola ochronnego wokół Gwiazdy Śmierci była już moim zdaniem dosyć sporo naciągnięta na korzyść Rebeliantów. Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby stado futrzaków z procami było w stanie pokonać doborowy oddział szturmowców. Zresztą widać to było doskonale - wyszkoleni żołnierze nie ganiali by po lesie w takim popłochu nie oddając przy tym ani jednego strzału za to padając jak muchy po trafieniu kamieniem. Zastanawiałem się nawet po co tym szturmowcom takie super pancerze, skoro byle kamień go powala. Ingerencję scenariusza w tą bitwę widać aż za bardzo. Gdyby nie to Rebelianci nie mieliby najmniejszych szans w tym starciu.
To jedna z nielicznych wad tego filmu jeśli nie jedyna. Pomiając ten fakt mamy doskonałe widowsiku, które trzyma w napięciu od początku do końca dając nam tylko chwilę czasu na odpoczynek i przemyślenie tego, co zobaczyliśmy do tej pory.
Moim skromnym zdaniem "Powrót Jedi" to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza część Gwiezdnych Wojen. A pod względem batalistycznym konkurować z nią może tylko "Atak klonów". No cóż zobaczymy jeszcze co zaprezentuje najnowszy, III Epizod SW. Ale o tym napiszę pewnie za czas jakiś, nie spodziewajcie się raczej zbyt szybko recenzji tej części ale ufajcie Mocy, że kiedyś jej doczekacie.


40     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Wstęp / SW: Episode VI - recenzja